W dawno minionym okresie PRL zakupy były czymś w rodzaju zbiorowego polowania lub sportu narodowego. Nigdzie na świecie nie ustanowiono takiej dyscypliny sportu, ale niewątpliwie nasi rodacy byliby w niej mistrzami. Przede wszystkim, trzeba było być czujnym i szybko orientować się, jeśli „coś rzucili”, czyli mówiąc inaczej, pojawił się w sklepie towar. Było to zjawisko sporadyczne, albowiem przeważnie w sklepie była tylko sprzedawczyni i to bardzo opryskliwa. Więc kiedy oprócz sprzedawczyni zauważało się jakieś produkty w sklepie, kto żyw biegł i kupował towar, taki, jaki był. Ustawiała się błyskawicznie kolejka kupujących to „coś”. Powszechnym był zwyczaj wybiegania z pracy, jeśli otrzymało się wiarygodna informacje, że „rzucili”. Co bardziej przedsiębiorczy nauczyciele rozsyłali uczniów w poszukiwaniu czegokolwiek do kupienia. Nieliczne jednostki odmawiające udziału w tym narodowym sporcie skazane były na posilanie się chlebem i octem, albo żywnością kupowaną na czarnym rynku po astronomicznych cenach.

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here